niedziela, 12 maja 2013

Radosna twórczość związana z sagą "Zmierzch" Stephenie Meyer. Ciąg dalszy

   - Pokochałeś mnie dlatego, że jestem jej córką?- zapytała Renesmee- byłam lekiem na twoją chorobę?
- Nie byłaś żadnym lekarstwem- odparł Jacob- ja nigdy nie chciałem się wyleczyć z tej miłości. Ukształtowała mnie, nauczyła poświęcenia. Zrozumiałem, że jeśli się kogoś naprawdę kocha, potrafi się odejść, żeby ta osoba była szczęśliwa. Masz rację, to nie było wpojenie, dlatego mogłem z niej zrezygnować, z ciebie nie byłbym w stanie.
- Wiem. Jacob?
- Tak?
- Dziękuję, że mi to powiedziałeś. Pierwszy raz jesteśmy ze sobą zupełnie szczerzy, ale dziękuję też, że wcześniej o tym nie wspominałeś. Nasze życie było lepsze, gdy nie byłam pewna tej miłości, gdy mogłam się jedynie domyślać.
- Żadna miłość nie jest idealna.
- Nigdy nie chciałam, żeby nasza taka była. Gorzki smak pozwala doceniać słodycz.
- Chronienie ciebie było najprzyjemniejszym obowiązkiem w moim życiu. Bardzo żałuję, że dłużej nie mogę go wypełniać.
   Renesmee uśmiechnęła się smutno. Jacobowi pozostał jeszcze jeden obowiązek do spełnienia. I to nie był obowiązek wobec niej.
- Zawołam ją- powiedziała i podniosła się z krzesła.
   Nie pocałowała Jacoba. Jego usta już do niej nie należały.
Tego dnia, ostatniego dnia, tylko Bella miała do nich prawo.
   Renesmee dotarła do drzwi i odwróciła głowę.
Jacob uśmiechnął się. Nie powiedziała "Kocham cię".
   Echo tych słów cały czas krążyło po pokoju, nie było potrzeby ciągle ich powtarzać. Zresztą, ktoś inny miał dziś kochać.
   Nie ona.
Odwzajemniła uśmiech i spojrzała ostatni raz.
   Potem wyszła.
I więcej nie wróciła.
   Renesmee zobaczyła, że matka stoi oparta o przeszklone drzwi. Jej twarz była blada i idealna. Jak zwykle.
Ale w oczach miała cierpienie, całą starość, która nigdy nie miała poza nie wypłynąć. Patrzyła na córkę wzrokiem pełnym bolesnego zrozumienia. Jakby też kogoś straciła.
   Gdy ruszyła w stronę pokoju, namalowana była w jej sylwetce i mimice determinacja.
Dziś przyszła tę stratę odzyskać.
   Minęła Renesmee bez słowa. Milczenie oblekło dom.
Gdy za Bellą zamknęły się drzwi, Edward podszedł do córki.
   Wziął ją za rękę i poprowadził do lasu w Forks.
Żeby wreszcie mogła odetchnąć pełną piersią.
   Bo to był koniec, a ona spełniła swoje zadanie. Najlepiej jak potrafiła.
Zrozumiała poświęcenie Jacoba.
   Nareszcie.
- Mógłbyś mnie ogrzać?- zapytała Bella po wejściu do pokoju- ten ostatni raz. Pierwszy. Od tak dawna.
- Przecież ty nie potrzebujesz ciepła- odparł Jacob- jesteś wampirem.
- Mylisz się, bardzo potrzebuję ciepła. Twojego. Tęskniłam za nim. Bardzo.
Ułożyła sie obok niego, kiedy zegar wybijał siódmą wieczorem.
   - Dziękuję ci. Za naszą miłość i za Renesmee.
- Przepraszam, że nie mogłam sobie pozwolić na życie z tobą. Zawsze będę cie kochać, Jacob.
- Dopóki bije moje serce- powiedział, przypominając sobie zamierzchłą rozmowę. Bardzo dawno temu.
- Może nawet dłużej- odpowiedziała Bella, całując jego usta.
   Całowała go bardzo długo, najpierw zapalczywie i namiętnie, a potem spokojnie, żegnając najlepszego przyjaciela. Całowała go, aż usta zupełnie ostygły. Położyła ręke na jego piersi.
   Była nieruchoma.
Uścisnęła obie jego dłonie.
   Jacob po raz pierwszy był zimny.
Wstała powoli i podeszła do okna.
   Edward wracał z Renesmee do domu.
Spojrzał na nia, a ona posłała w jego stronę bezgłośne zdanie:
"Mamy całą wieczność".
Powtarzała te trzy słowa bardzo często, miliony razy podczas ich małżeństwa, ale zawsze wypowiadała je z uśmiechem, patrząc na Edwarda z ufnością, wiarą, miłością.
   Teraz spoglądała smiertelnie poważnie, oczy były skupione na spojrzeniu męża zupełnie nieruchomo.
Nie miała siły na tę wieczność.
   Edward zrozumiał.
Wieczność była ich przekleństwem.
   Od teraz. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz