To bardzo wzruszająca powieść, choć płacze się dopiero na końcu, bo początek jest zupełnie zwyczajny.
Samantha Kingston- dziewczyna, która ma wszystko- rozpoczyna kolejny dzień, 12 lutego. Planuje spotkać się z przyjaciółkami, parę razy pocałować swojego chłopaka i pójść do centrum. Nie jest grzeczną dziewczynką, myśli, że to co posiada ewidentnie się jej należy. Po prostu ma do tego prawo i już. Do popularności w szkole, do urody i figury, do najprzystojniejszego chłopaka, samochodu, najlepszych ciuchów.
Początkowo nie dostrzega nawet, że to wszystko traci, a kiedy wreszcie się zorientuje, będzie za późno nawet by uratować własne życie, ale może uda się uratować życie kogoś innego?
Kiedy Sam 7 razy przeżywa ten sam dzień, 12 lutego, uświadamia sobie, że jej dotychczasowe życie nie było wcale takie wartościowe, zbyt dużo błędów popełniła, związała się z niewłaściwymi osobami. I broni się najpierw ze wszystkich sił, żeby nie umrzeć, potem rezygnuje i pragnie tylko śmierci. Ale żadna z jej próśb nie zostaje spełniona. Samantha pierwszy raz nie dostaje od losu tego, czego sobie życzy.
Główna bohaterka budzi się wciąż tego samego ranka, czas nie płynie, tylko ciągle stoi w miejscu. I Samantha zaczyna rozumieć, że musi umrzeć, ale jeszcze nie teraz. Śmierć nie będzie karą tylko nagrodą. Na razie nie zasłużyła swoim życiem nawet na nią. Więc dziewczyna zaczyna patrzeć i analizować, logicznie myśleć i zmieniać. Tylko nie ma doświadczenia, bo dotychczas tylko przyjmowała, niczego nie dawała. Ciężko jest zmienić tak wiele w siedem dni.
I kiedy Sam otwiera się na rzeczy i osoby, których dotychczas nie dopuszczała do swego serca, okazuje się, że czeka na nią niepozorny chłopak, który potrafi kochać zupełnie bezinteresownie i całkiem bez pamięci, że przyjaciółka sprzed lat potrzebuje pomocy. Nagle, w obliczu śmierci, życie Samanthy nabiera sensu.
Ale pewnych faktów nie da się wymazać ze swojego życia. Gdy Samantha wreszcie jest gotowa, by wrócić, musi odejść, na zawsze. I chociaż to ostatnia rzecz, jakiej pragnie, robi to z własnej woli, bo ma obowiązek kogoś uratować. Zawalczyć o miłość i przyjaźń, udowodnić sobie, że jest coś warta, że zasługiwała nie na to, co dostała w ciągu całego swojego życia, tylko na to, czym ją obdarowano w ciągu tych siedmiu ostatnich dni.
W chwili śmierci można sobie uświadomić wiele ważnych spraw. Nasze życie jest jak podmuch wiatru, tylko trzeba zadbać o to, żeby nikt się od tego wiatru nie przeziębił, a raczej w końcu odetchnął z ulgą.
I co dalej? Nic.
Nie trzeba łez.
Przecież już umarłam.
Potrzebny jest raczej uśmiech.
Bo ktoś jednak żyje.
Zamiast mnie.
Dzięki mnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz