Historia rodziny, którą dotknął kataklizm tsunami na Tajlandii w 2004 roku.
Maria i Henry wraz z trzema synami wybierają się na bożonarodzeniowe wakacje do Tajlandii. Pochodzą ze Stanów, ale obecnie mieszkają w Japonii- ojciec jest handlowcem w jednej z tamtejszych firm. Maria to lekarka, która zrezygnowała z kariery i poświęciła się wychowywaniu dzieci.
Wyjazd stanowi wspaniałą przygodę, wszyscy odpoczywają, cieszą się pogodą, słońcem, plażą, ekskluzywnym hotelem. Sielanka kończy się 26 grudnia, kiedy wyspę nawiedza tsunami. Wielka fala niszczy wszystko na swojej drodze, niesie śmierć, zmienia życie.
Rodzina zostaje rozdzielona, rozpoczynają się poszukiwania. Strach przed następną falą, cierpienie, ból.
Tęsknota, miłość.
I odpowiedzialność.
Najbardziej poruszyła mnie postać najstarszego syna- Lucasa, który, w momencie rozpoczęcia historii, jest zbuntowanym nastolatkiem, a po przejściu tragedii staje się dorosłym mężczyną. Jego opieka nad matką, pomoc szukającym się w szpitalu rodzinom wzruszyła mnie do łez. Najbardziej zapadło mi w pamięć wypowiedziane przez niego zdanie:
"Poczułem się przez chwilę jak ojciec."
Powiedział to, gdy zobaczył Daniela (chłopca, którego uratowali wspólnie z matką), jak odnajduje swego tatę.
Wytwałość Lucasa, jego instynkt przetrwania, gotowość do poświęceń- naprawdę wyjątkowe. Dla mnie symbolicznym momentem jego wejścia w dorosłość, była chwila, gdy udało mu się wnieść mamę na drzewo (by ratować ją przed wszechogarniającym żywiołem). Ten czyn był bohaterski, choć może takim się nie wydaje na pierwszy rzut oka, Lucas nie miał tyle sił, a jednak odniósł sukces. Wyraz jego twarzy w tamtej chwili... to była twarz mężczyny.
Lucas musiał znieść widok śmierci, ból, niepewność. Musiał wziąć odpowiedzialność za siebie i matkę, która nie była w stanie się nim opiekować, gdyż sama potrzebowała opieki.
Jednak starczyło jej sił, by uratować Daniela.
"Pomogę mu. Nawet, gdyby to miała być ostatnia rzecz, jaką zrobię w życiu."